|
"Niech Jego dusza spoczywa w pokoju"
-epitafium na nagrobku |
Maxwell Wyllie przyszedł na świat 10 listopada 1915 roku w Brisbane w australijskim stanie Queensland. Jego rodzicami byli William i Ellen, wraz z nimi mieszkał w New Farm, na przedmieściach Brisbane. W cywilu pełnił funkcje kierowniczą w jednym z wielu przedsiębiorstw w rodzinnym mieście. 5 stycznia 1941 roku zaciągnął się do wojska. Trafił do Królewskich Australijskich Sił Powietrznych, do 460 dywizjonu bombowego. Jednostka ta od 12 marca 1942 roku, operując z lotnisk w Anglii przeprowadzała naloty na Niemcy, Włochy i kraje okupowane. Dywizjon przez okres swej wojennej działalności stał się najbardziej "wydajną" australijską jednostką bombową, zrzucając blisko 25 tysięcy ton bomb. Poniósł też największe straty- 181 straconych maszyn i 1018 zabitych lotników. W tej statystyce mieści się też samolot Wylliego...i on sam.
2 lipca 1942 roku o godzinie 23:27 z lotniska w Brighton wystartowało 18 bombowców 460 dywizjonu. Ich celem była Brema. Jedną z maszyn był Wellington o numerze Z 1381 i sygnale wywoławczym UV-H. Na jego pokładzie sierżant Wyllie pełnił funkcję obserwatora. Za sterami zasiadali piloci A.Johnston i D.Downing. Na stanowiskach ogniowych i przy radiach D. Radke i W.Taylor (przedni strzelec), funkcję tylnego strzelca pełnił W. Reed.
W czasie drogi powrotnej z misji, tuż przy holenderskiej granicy Wellington znalazł się pod ostrzałem niemieckiej artylerii przeciwlotniczej. Samolot został trafiony i zaczął pikować. Pilot rozkazał załodze opuścić maszynę, sam z drugim pilotem prawie do do końca starali się odzyskać kontrole nad maszyną. Johnston zginął za sterami kiedy bombowiec uderzyła w ziemię, Downing wyskoczył, lecz jego spadochron nie zdąrzył się otworzyć, zginął na miejscu. Przedni strzelec Taylor miał pecha, jego spadochron zniósł go na przewody elektryczne. Pozostali członkowie wylądowali w miarę bezpiecznie, doznając lekkich obrażeń, Wyllie miał potłuczone plecy. On, Radke i Reed trafili oczywiście do niewoli. 4 sierpnia 1942 roku byli już Stalagu 8b w Łambinowicach. W tym czasie Luftwaffe nie miało jeszcze w pełni rozbudowanej sieci swoich obozów dla wziętych do niewoli alianckich lotników, dlatego wielu podoficerów trafiało do obozów zarządzanych przez armię. Lotnicy trzymani byli razem, a przede wszystkim Niemcy nie wysyłali ich do podobozów roboczych. Brak przymusu pracy na rzecz nazistów, który spotykał resztę jeńców (oczywiście nie oficerów i personel chroniony, jak medycy, sanitariusze, choć w tym ostatnim wypadku Niemcy często łamali postanowienia Konwencji Genewskiej) miał jeden minus. Z obozów roboczych łatwiej można było uciec. Lotnicy znaleźli na to sposób, zamieniali się dokumentami i tożsamością z innymi jeńcami i jako oni trafiali do komand roboczych i podejmowali ucieczki. Wiele udanych. Ci którzy pod ich tożsamością zostawali w Łambinowicach też byli zadowoleni, lotnikom za drutami obozu żyło się nieco lepiej.
Wyllie wraz z jeszcze jednym Australijczykiem Derekiem Scottem, postanowił spróbować w ten sposób umknąć. Na zmianę miejsc zdecydowało się dwóch żydowskich jeńców: Mordechai Melzer i Joseph Terry. Za nich to Australijczycy trafili do obozu pracy. Tu pojawia się mały problem, w dostępnych mi danych pojawia się nazwa Tarnowitz (obóz E479). Ale czy chodzi o Tarnowskie Góry? Jeśli tak znaczyło by to iż w czasie swojej ucieczki lotnicy pokonali pieszo (lub koleją) kilkadziesiąt kilometrów do miejsca gdzie zostali schwytani. Z drugiej strony wielu żydowskich jeńców pracowało w Czeladzi, która od miejsca schwytania jest mniej odległa.
W każdym razie Wyllie z towarzyszem opuścili obóz roboczy, i liczyli że uda im się koleją dostać do któregoś z bałtyckich portów i na pokładzie neutralnego statku umknąć do Szwecji. Do żadnego z pociągów jednak się nie dostali i pieszo wędrowali wzdłuż linii kolejowej Trzebinia (wtedy wcielona do III Rzeszy) -Krzeszowice (już w Generalnym Gubernatorstwie, przemianowane na Kressendorf). Po drodze zauważyła ich załoga wartowni 368F-Niemiec Alfred Gebauer i Polak, policjant kolejowy Stanisław Krakowski. Postanowili wylegitymować tajemniczych piechurów, gdy okazało się że nie maja dokumentów i co więcej gdy oświadczyli że są jeńcami wojennymi Gebauer wydobył pistolet. Scott zeznawał potem że Niemiec zachowywał się wręcz histerycznie, krzyczał, groził bronią. Jeńcy pokazali mu identyfikatory jenieckie. Zastanawiam się czy na reakcję Gebauera nie miała wpływy fałszywa, żydowska tożsamość Australijczyków, bo dalszy ciąg wydarzeń okazał się tragiczny. W pewnym momencie Gebauer strzelił do stojącego przed nim Wylliego. Ten trafiony w brzuch zaczął się zataczać, wtedy Niemiec strzelił jeszcze raz. Lotnik padł na ziemię. Przerażony Scott bez ruchu zamarł przed wrzeszczącym Gebauerem, wyraźnie próbującym sprowokować go do ucieczki. Gdy to się nie udało Niemiec rozkazał mu podnieść ręce, a Krakowski go przeszukał. Na ziemi wił się z bólu Wyllie. Tego było za dużo dla Scotta, zemdlał. Gdy odzyskał świadomość Wyllie nadal żył, jednak obaj funkcjonariusze zabronili udzielić mu pomocy. Odprowadzili Australijczyka do Krzeszowic, po drodze Gebauer strzelił do niego niecelnie. Strzelanina sprowadziła jednak na miejsce żandarmerie polową, która przejęła Scotta. Żandarmeria przeprowadziła również przesłuchania obu funkcjonariuszy, którzy oświadczyli iż strzelali do dwóch próbujących uciec cywili i nie wiedzieli że są oni jeńcami, ci nie mieli im pokazać żadnych jenieckich identyfikatorów. Co ciekawe śledztwo w tej sprawie musiało toczyć się dalej bo w literaturze trafiłem na zeznania Krakowskiego z 22 czerwca 1943 roku (tragiczne wydarzenia miały miejsce w nocy z 21 na 22 kwietnia 1943) gdzie oświadczył że jako dawny polski policjant całkowicie rozumie i popiera działania jakie podjął Gebauer. Natomiast zeznania ocalonego jeńca są całkowicie nieprawdziwe, co ciekawe mówiąc o nim używa jego fałszywego nazwiska Joseph Terry.
Pozostawionego przy torach ranny Wyllie, mimo udzielonej później pomocy, umiera 22 kwietnia 1943 roku. Przeżył zestrzelenie swego bombowca, otarł się o śmierć, by znaleźć ją potem tysiące kilometrów od rodzinnej Australii, w odległym kraju. Został pochowany na cmentarzu w Krzeszowicach.
Jego nekrolog znalazł się w 5. numerze obozowej gazety "Clarion".
8 czerwca 1944 roku "London Gazette" (22 czerwca "Commonwealth of Australia Gazette") poinformowała o wyróżnieniu sierżanta Maxwella Wyllie wspomnieniem w raporcie (Mention in Despatches).
Źródła:
Clutton-Brock O., Footprints on the Sands of Time. RAF Bomber Command Prisoners of War in Germany !939-1945, London 2003.